Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Łowczemu; zostawiam go tu gospodarzem, a sam siadam na koń i jadę.
Zadzwonił: wszedł przypadkiem Wawrek.
— Wawrek! konie siodłać! — zawołał — tak samo i z temi samemi jukami, któreśmy mieli w pierwszéj drodze; za pół godziny najdaléj, żeby mi były gotowe! Słyszysz! natychmiast!
To rzekłszy i nie patrząc na Starościnę, poszedł do Łowczego, który właśnie przed zwierciadłem czesał sobie włosy, których nie miał.
— Proszę pana Łowczego o przyrzeczone pieniądze. Maczki odstępuję, panny odstępuję, ale zarazem i opieki pańskiéj nadal się zrzekam. Za dobre, któreś pan mi uczynił, wdzięczen będę; złego zapomnę, i... — dodał — bywajcie zdrowi!
— Co? co? Marku szalony! — zawołał Łowczy — wszak Starościna jest?
— Jest, czeka na pana.
— A ty?
— Ja natychmiast jadę.
Łowczy rzucił grzebień, widocznie walczył z sobą; namiętności starego grata i poczciwe serce ludzkie pasowały się w nim, łza potoczyła się z powiek.
— Marku, kochanie! nie gniewaj się! chodź! niech cię uścisnę. Dalipan! dyabli ich wszystkich