nie ciepłe, pokoje otwarte. Marszałek dworu wyznaczył gościowi pokoje (było ich aż dwa) w oficynach; a po eleganckiéj kawie, którąby być może młodzieniec chętnie na kieliszek wódki i kawał kiełbasy zamienił, potrzeba snu zmusiła go rzucić się na łóżko.
Posłanie było aż do zbytku wygodne i pan Marek tak dobrze o wschodzącém słońcu chrapnął, że się nie zbudził aż koło południa. Zląkł się zrazu swéj nieobyczajności, gdy nadchodzący Wawrek, na pociechę mu zwiastował, że jeszcze we dworze wszyscy spali i tylko jedna panna hrabianka była przy swych kwiatkach w ogrodzie.
Nie było mu tak dalece pilno oglądać jéj oblicza; wszakże pośpieszył z ubraniem przyzwoitém, aby być w przygotowaniu, gdy się wojewoda rozbudzi. Dobrze z południa dano znać, że można się było udać na pokoje.
Pałacyk był niewielki, nie stary, a świeżego w nim hrabiego i pana poznać łatwo: herby z koronami o palkach ukazywały się wszędzie, lustra świeciły po wszystkich kątach... złoto kapało.
Ceremonij dworskich przestrzegano nader pilnie. Marszałek dworu był nadzwyczaj czynny; słudzy od rana, w białych rękawiczkach: do sali otwierały się drzwi hrabiostwa na rozcież.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.