Hińcza po spędzonym dniu, powracając do oficyny, musiał przyznać, że hrabianka wcale nie była ładną, ale rozsądną i miłą bardzo.
Nazajutrz wojewoda na dłuższą go wziął rozmowę, trzeciego dnia musiał siedzieć z wojewodziną znowu; potém Labuś wziął go jakby na egzamen. Dotąd rozmowa toczyła się po polsku i Hińcza nie widział potrzeby do popisu ze swą francuzczyzną.
Jakież było podziwienie francuza, gdy w dłuższéj nieco pogadance, Marek się odezwał dosyć czystym językiem francuzkim. Labuś zrazu osłupiał, potém prędko go pożegnał i nadzwyczaj śpiesznym krokiem popędził do pałacu, zapewne zwiastować szczęśliwą nowinę, iż Marek przemówił językiem wielkiego świata. To pewna przynajmniéj, że ledwo się późniéj pokazał Hińcza w salonie, gdy uśmiechająca się wojewodzina zagadnęła go, czemu wprzódy nie odkrył swego talentu.
— Choć to asindziéj może masz za rzecz małéj wagi — dodał wojewoda — a powiem asindziejowi, że bez tego języka w świecie obejść się trudno i można powiedzieć, że kto go umié, jest jakby innym człowiekiem.
Zatém mes felicitations empresseés. Niewiadomo czy ta francuzczyzna niespodzianie na gościń-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.