nie starał się, jak pospolicie szlachta czynić zwykła, dłuższym pobytem do tego czcigodnego domu przywiązać.
— Boję się być natrętnym...
— Ale wszyscy na waćpana bardzo dobrém okiem patrzą... wszyscy — dodał Labuś — aż do hrabianki Justyny, która jest, przyznasz mi, osobą wielce zajmującą.
— Bardzo miłą — dodał Marek.
— Tak, masz słuszność — mówił Labuś — nie można powiedziéć, ażeby była piękną, ale ma wielki wdzięk, który jéj nadaje słodycz charakteru i umysłu wyższość.
— Niezaprzeczenie! — rzekł Marek.
— Wystaw-że sobie waćpan — dodał francuz — iż osoba wykształcona, z takiemi przymiotami, córka dygnitarza, jedynaczka, fortuny jeśli nie magnackiéj, to niepośledniéj, dotąd męża znaleźć nie mogła.
— W istocie rzecz to dziwna...
— Wprawdzie — kończył ksiądz — ona i sama temu winna, bo się jéj wielu trafiało, a trudną była w wyborze. Chciała zawsze człowieka, któryby się jéj mógł podobać.
— Naturalnie — dodał bezmyślnie Marek.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.