Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

ich razem, a w pewném oddaleniu kroczącego Labusia, który podniesionemi do góry rękami, dawał jéj znaki, zrozumiała staruszka, że się coś stanowczego stało: ruszyła się nieco, opierając o poręcz krzesła.
Chère maman! — zaczęła Justyna — miałam pozwolenie wasze uczynienia wyboru, przebaczcie mi, że bez waszéj porady go dokonałam. Oto mój narzeczony!
Wojewodzina w ręce uderzyła.
Marek był obowiązany upaść na kolana, co téż z wielkim łoskotem uczynił.
Nad jego głową płacz, szept, pytania, wykrzyki polskie i francuzczyzna krzyżowały się tak śpiesznie i żywo, iż nie poczuł, kiedy odebrał błogosławieństwo.
W chwili gdy już miał powstać, usłyszał za sobą szmer i głos wojewody.
Que se passe t-il donc ici? Co to wszystko znaczy?
Wypadało mu podźwignąć, odwrócić się i raz wtóry paść przed wojewodą na kolana, co wedle rachuby jego mogło już być ostatniém.
Wojewoda był tak niezmiernie zdziwiony, iż mógłby go bardzo przebiegły człowiek posądzić, że naprzód to wszystko obrachował i wiedział. Nie