kał, tak tuptał, jakby koniecznie o czémś się chciał dowiedziéć.
Chłopak był bardzo roztropny.
— Proszę panicza! — odezwał się wreszcie — bo to tu we dworze od południa ludzie, licho wié, co plotą... latają jak poparzeni. Czy my już do Rogowa nie powrócimy?
— Wątpię — rzekł Marek.
— Ani do Maczek?
— Pewno nie.
— Jak Boga kocham! ludzie bo gadają, że się pan tu żeni... ale czy to może być?
Marek się uśmiechnął, kręcąc wąsa:
— A gdyby tak było?
Wawrek jak stał nie rzekł już ani słowa, ręce załamał, głową pokiwał i powoli się pokłonił do kolan.
— To już, proszę panicza, niechajby mi było wolno choć piechotą do Rogowa wrócić.
— Cóż ci to tam tak pilno?
— Mnie nie pilno, ale ja tu nie chcę zostać.
Ruszył ramionami, podparł łokieć na ręku, zasłonił twarz i płakał.
— Już się nasze dobre życie, paniczyku, skończyło! byliśmy swobodni jak ptaki... ej! ej! teraz nastaje niewola. Bo co to państwo takie, jeżeli nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.