Zostawiliśmy Łowczego naszego, Starościnę, pana Downara i całe towarzystwo owe, w chwili krytycznéj a nader ważnéj; słuszna jest więc, abyśmy, nim tę wierzytelną szlachecką dokończymy historyą, uwiadomili o losie poczciwego pana Mikołaja Hińczy, ciekawego czytelnika.
Tegoż samego dnia, niby przypadkowo a w istocie, by z owoców swojéj zapobiegliwości korzystać, zjawił się w Wężownie Kruk, łagodny jak baranek, grzeczny, cichy i wszystkiem co tu zaszło niezmiernie zdziwiony.
Patrzał się z kąta na Łowczego, rozczulającego się przy Starościnie; na pana Downara, impetycznie biorącego się do pięknéj panny, która go bardzo niechętnie przyjmowała: na wszystkich i na wszystko, jedném słowem, co się tu wywiązało.
Któżby z jego starań pokątnych, a czego wcale przewidywać nie mógł, któżby mógł odgadnąć, że się Starościna zręcznie wykręci sianem, aby przy swojém pozostać?
Zakąsił wargi i rzekł w duszy:
— A niech-że ją kaci porwą! Kuta baba, to prawda, ale ja téż na gołoledzi się trzymam. No! zobaczymy!
Wieczorem wedle zwyczaju, Łowczy usolenizo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.