wawszy się w Wężownie skarbniczkiem, parą kucykami do Maczek powracał.
— Ja się do jegomości przysiądę? — rzekł Kruk.
— To się przysiądź! — odparł Łowczy — nie będzie mi tak smutno: zagramy jeszcze w warcaby.
Przyjechali tedy razem, ale całą drogę nie mówili nic, dla ludzi: Łowczy sapał, a zdawało mu się, że wzdychał; Kruk chrząkał, a był przekonany może, iż prowadzi rozmowę. Tak dostali się do Maczek, gdzie jeszcze butelczyna się znalazła.
Łowczy wdział biały kitel ze sznurem i postawiono im warcaby.
— No, co asindziéj mówisz na to wszystko! — zawołał Łowczy — mirabilia Dei! mosterdziejku! powiadam ci: odmłodniałem, orzeźwiałem... i zobaczysz, bylem z Karlsbadu powrócił, ze Starościnką mazura będę tańczył.
— Aby nie z Kostusią! — mruknął Kruk.
— Z jaką Kostusią? co ty pleciesz! jéj imię...
— Ale ba... to nie o nią idzie: kto się w asindzieja wieku żeni, z młodą jeszcze kobietą, wiesz przecie, że sobie ćwieczki w trumnę wbija.
— E, e, e! bałamuctwo! — zawołał Łowczy — będziesz mnie ty straszył!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.