— Co ja mam darmo asindzieja straszyć, to rzecz tak jak dokonana... spytałeś, tom odpowiedział. Głupstwo się zrobiło: nie ma co gadać.
— A ty sam forytowałeś to pierwszy? Jak Boga kocham! — krzyknął Łowczy — ty piérwszy; od ciebiem to posłyszał: a teraz, przekoro nieszczęsny, przychodzisz mi krakać nad głową.
— Czyżeś Łowczy nie zrozumiał, żem sobie żartował...
— Et! et! asindziéj... no! posuwaj warcaby!
Zamilkli grając.
— Ale powiedz-że mi Krusiu, jak mnie kochasz, czyż ja już doprawdy takie głupstwo robię?
— Niech-że Łowczy sam sądzi: co ja mu tu mam mówić: kobiéta młoda, trzpiot, bałamutka... wy z pedogrą...
— Ale to przejdzie, to nie jest pedogra prawdziwa.
— Tak, tylko że pani Kocowa nie dla waszeci: nie zaprzeczysz?
— A właśnie że dla mnie — gorąco zaprotestował Łowczy — bo nikt ją tak nie potrafi utrzymać jak ja... moja powaga: patrz asindziéj, że teraz złagodniała, a coto będzie późniéj?
— Późniéj jegomość skapcaniejesz, a ona weźmie na kieł...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.