jakieś prowadziło do pieczar, a pieczarami temi można było dostać się na drugi koniec świata...
Rzecz pewna, że Hińcza byłby téj wieży nie dał za dobry folwark, tak się w niéj i tajemniczych o niej podaniach kochał. Nie chąc jéj psuć a pragnąc zużytkować, z jednego boku kazał schodki przylepić i rodzaj balkoniku wprawić z pomocą otworów dawnych belek. Tu z przyjaciołmi siadywał wieczorami, gawędził, palił tytoń turecki z długiego cybucha i rozkoszował się widokiem okolicy.
Widok okolicy składał się, prawdę rzekłszy, z czarnego pasu lasów, błota, oczeretów, krzaków i kawałka pola... Z zarośli wyglądały kominy chat, z których się wieczorami poetycznie kurzyło... ale dla Łowczego był-to dulcis fumus.
Na wałach Horodyszcza i po za niemi były sady, ogrody, kaplica drewiana, folwarki, gumna, stajnie. Wszystko to po pańsku wyglądało. Boć pan Mikołaj téż liczyć się mógł za pana... Miał klucz, żadnych długów, kapitał w kufrze, rządził się dobrze i ostro, a że czasem fantazyą grubo nawet przypłacił, stać go było na to. Mówiono, że jednemu współszlachcicowi, choć na kobiercu, dał pięćdziesiąt; musiał téż potém bitych dwa tysiące talarów wypłacić za satysfakcyą... ale tego nie żałował. Jeszcze gdy do likwidacyi przyszło, pod-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.