— Asan jesteś przekora — odparł Łowczy — jakem się nie żenił, gadałeś; żeń się; gdy teraz mi rozum przyszedł, że przykazanie Boże spełnić potrzeba i spłacić dług społeczeństwu... asan mówisz: że zapóźno!
— Społeczeństwo byłoby asanu kredytowało do śmierci — zaśmiał się stary wyga — a tak: bodajci asan nie zbankrutował. Dobranoc!
— Czekaj, Kruku!
— Nie; nie mam po co czekać: idźmy spać, a przez noc asindziéj się namyśl. Toć w najgorszym razie, jeżeli jéj o męża chodzi, Downar ją weźmie: i dostanie się w dobre ręce... a my sobie w warcaby po staremu możemy grać w Rogowie.
— A, w Rogowie! — westchnął Łowczy, składając ręce na żołądku — w Rogowie... pokiwał głową.
— Czy asindziéj myślisz, że ona w Rogowie kamień na kamieniu zostawi? Fiu, fiu! zobaczycie! Wyjechaliście panem, a powrócicie sługą.
— O! tego ja nie dopuszczę.
— Albo się ona pytać będzie!
— A potestas mężowska? hę? czy to ja nie wiem?
— Potestas! Vana sine viribus ira! póty władzy, póki siły, a asindziéj chodzisz o kiju! Śliczna potestas. Ona pstryczka da i wywróci.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.