Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

cholewki do zawsze zimnéj dlań panny Klary, pani Kocowa puszczała cugle rozbujanéj fantazyi, czyniąc co jéj się podobało z podbitym starym człowiekiem.
— Panie Łowczy! — rzekła — ja to ten wasz Rogów tylko zdaleka widziałam, jakże wy tam się urządziliście: wygodnie?
— No, trochę po kawalersku, mościa dobrodziejko! — rzekł Łowczy — ale nie można powiedzieć i wygoda jest, i dla oka nie szpetnie, i choćby senatora przyszło przyjmować, nie powstydzę się.
— To dobrze; bo widzisz asindziéj, ja lubię to, ażeby było wspaniale.
— Wspaniale to nie jest, ale niczego, niczego.
— Tylko nie wiem po co Łowczy trzymasz tę wieżycę w dziedzińcu, którą tak zdaleka widać: to szpeci... bo stary grat, czarny.
— A, moja mości dobrodziejko! — zakrzyknął Łowczy — bez tegoby Rogów Rogowem nie był... to najdroższy nabytek.
— Ale paskudztwo! — przerwała Starościna — my to zwalić każemy... smutne w dziedzińcu, jakby więzienie.
— Zrzucić! — z podziwieniem powtórzył Łowczy przestraszony — zrzucić! Ale to nie może być!