— Ale ja każę zbić?...
— Asińdzka każesz; każesz to zbić! — wyjąknął Łowczy — zbić!
— Nie mówmy o tém: wszystko to późniéj przyjdzie w swoim czasie, mój Łowczy! — mówiła Starościna. — Już ty się o to nie obawiaj: jak ja się wezmę do porządku, do upiększenia... wystrychnę Rogów na cacko!
— Ale ja.. ja... — nieśmiało rzekł Łowczy — jabym sobie życzył, żeby to tak zupełnie zostało jak było.
— To nie może być; asindziéj masz gust staroświecki: ja lubię żeby wszystko było modnie, tak jak po innych dworach nowych.
— Modnie! modnie! — powtarzał Łowczy zafrasowany — ale kiedy tak jest bardzo dobrze.
— Dwór trzeba przebrać po francuzku. O któréj godzinie asindziéj jadasz? — zapytała.
— Ja? ale punkt o południu! jak Bóg przykazał — odparł Łowczy.
— Fi! cóż znowu! chłopi tylko jadają w południe. U nas będzie śniadanie z rana gotowane około południa, a obiad wieczorem.
— Moja mości dobrodziejko! ale ja do takiego porządku nawykłem: nie będę mógł znieść.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.