czował w lesie, niż mieszkał w domu i dopiéro od marca i przez lato musiał innego szukać zajęcia...
Przypomnijmy téż sobie, że Hińczę w czerwcu wziął, wioząc do Rogowa. A całą drogę myślał tylko: co z nim począć?
Jasnéj myśli nie miał jeszcze, ale przypuszczenie mu się snuło po głowie, że... gdyby się udał, możnaby z niego.... sukcesora mienia i imienia uczynić. Krewnych blizkich nie było... o ożenku mu wówczas było ani gadać.
Ot tak — mruczał — gdyby chłopak się wyrobił.. będę miał sukcesora, obywszy się bez łaski kobiecéj i pantofla jéjmościnnego... figla spłatam dobrego... ale zobaczymy.
W drodze z Marka dobyć słowa było trudno; ale nie dziw: chłopak strwożony, niepewien losów swych, nie mógł się bardzo rozgadywać.
Łowczy był w swoim rodzaju szczęśliwym filozofem, utrzymywał, że człowiek, o ile jest w jego mocy, winien psucia krwi sobie daremnego, o ile możności unikać. Do téj zasady zastosowywał się w życiu tym wyjątkiem, że dla uniknienia chwilowéj nieprzyjemności, nigdy nie popełnił nic nieuczciwszego i upadlającego, utrzymując że cnota jest najlepszą kalkulacyą, a kapitałem uczciwość procentującym setnie; w małych zaś rzeczach
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.