Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

summaryjnych raportów, gderał, buzował i zebrawszy treściwy rachunek z tego co zaszło w jego niebytności, szedł uspokojony do tak zwanego gabinetu przytykającego do sypialni — gdzie w krześle wygodném odpoczywał, przywołując przed swe oblicze tych, których mu fantazya podyktowała.
Teraz w pełnym komplecie zebrał się dwór cały, na czele marszałek, po drugiéj stronie panna Dydyna, a w głębi kapelmajster niemiec, jego chłopcy, para rezydentów, goście i kwestarz. Oddzielnie nieco stał jegomość przybyły z Warszawy, niewiadoméj profesyi, w sukni francuzkiéj, w peruce pysznéj, w trzewikach, w pończochach, w mankietkach, z ręką założoną za kamizelkę i nogami tak wykręconemi misternie, iż panna Dydyna nie mogła pojąć, jak ten człowiek na tych powyginanych badylach mógł się utrzymać. On podróżny przyjechał w niebytności Łowczego, z listem polecającym. Mówił źle po polsku, lub raczéj prawie nic; dawał jednak do zrozumienia, iż jest artystą, niewiadomo tylko jakiego kunsztu. Z tłomoczków trudno się było tego domyśleć: widne w nich były dwa rapiry, mała skrzyneczka, okute pudło tajemnicze i niby kramik starannie oszyty ceratą. Marszałek, który mówił po francuzku gorzéj od hiszpańskiéj krowy, a nawet od