włoskiego osła, wyrozumiał z niego że był Markiz, emigrant, wielkiéj familii, ale usiłujący pracą na życie zarobić i niepospolicie utalentowany.
Markiz ów czekał na gospodarza.
Oprócz niego, do gości się liczył szlachcic Zawadyński, który od lat dziesięciu nie miał nic nad kałamaszkę i chudego konia, a w niéj woził skrzynkę papierów, tyczących się procesu, który od lat dwudziestu przechodził z familią o sukcessyą, żebrząc po dworach o pomoc dla zwyciężenia prepotencyi swych przeciwników. Zawadyńskim bawili się wszyscy: jadł, pił, przesiadywał po dworach, opowiadał o swéj sprawie, któréj nikt oprócz niego nie brał na seryo, i zyskawszy małą zapomogę ruszał daléj. Najprawdziwszą prawdą było że proces toczył, który go kosztował całe mienie i życie całe.
Ale mimo nieszczęśliwego robaka który go toczył, Zawadyński był wesół, hulaka; lubił podpić, a podpiwszy śpiewał piosenek mnóstwo starych i nowych.
Że nie wszystkie, prawdę powiedziawszy, dla uszów niewieścich były przeznaczone, te tylko późno w noc, coram familiares się nuciły.
Drugim gościem był rejent Chobrzyniec, dawno ze swego urzędu spadły, który się utrzymywał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.