dzono pod ręce pana Hińczę, a chłopak za nim sam wyskoczył. Wyglądał wcale niepociesznie, tak jak wyszedł z klasztoru, i nie mógł dobrego uczynić wrażenia: suknie miał stare, wytarte, a że w drodze się spocił i spylił, twarz miał zamazaną, oczy zaś wystraszone i postawę wylękłą. W podróży oswoił się z Łowczym, ale tu w Rogowie, dwór, państwo... wieża... obce postacie, strasznie go onieśmieliły. Zajrzawszy do sali, nie śmiał do niéj wejść. Ale Łowczy nie zapomniał o nim i przyjąwszy ledwie powitanie, zaraz obejrzał się, troskliwy o Marka.
— Ante omnia: mały, to jest siérota, krewniak mój, Hińcza, którego z rąk Bernardyńskich wyzwoliłem, boby go byli w habit odzieli, a Hińcza jeszcze żaden nie wytrwał pod tą sukienką. Marszałek zajmie się jego wyprawą, panna Dydyna bielizną, a...
Tu się obejrzał.
— Pójdź tu — rzekł do słusznego chłopca, blondyna, imieniem Kacperka, który mu listy pisywał i zwał się jegomościnym amanuensem.
Kacper Szyszyński wyprężony wystąpił naprzód.
— Polecam ci nadzór nad Markiem — dodał — co znaczy, żebyś mu do urwiszostwa pomagał, a kar-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.