Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

I pocałował go w głowę, wziąwszy ją oburącz, co się nigdy nie trafiało.






Takie były początki żywota bohatéra naszego, a że przedświt młodości i dorastanie do wąsów, mimo że są najmilszą życia porą dla tych co ich używają, czytelnikom nie zawsze w opisie robią przyjemność; musimy się ograniczyć treścią tych pierwszych lat i jakoby sumaryuszem wstępu do życia pana Marka Hińczy.
Łowczy tém więcéj się do niego przywiązał, im chłopiec był i okazywał się zimniejszym: harda ta natura wyzywała afekt, aby ją przezwyciężył. Wprawdzie owo mrukostwo i zasępienie po kilku dniach przeszły, ale nieco dziki mieszkaniec dzwonnicy bernardyńskiéj, dzikim zawsze pozostał. Co gorzéj, okazywane mu czułości (panny Dydyny), troskliwość (Łowczego), przyjaźń (Kacpra), opieka (Marszałka), wbiły go tylko w jakąś dumę i uczyniły niemal odrazu popsutém paniątkiem. Łowczy, który się obawiał w nim fagasa, był zadowolony, znalazłszy niby zaczarowanego królewicza.
To się przetrze, a taki w nim znać Hińczę — mówił do siebie.