żartowano z przybłędy, ale nikomu on wody nie zamącił. Ucząc Marka po francuzku, sam nauczył się fatalnie po polsku; ale mówił tym językiem z odwagą rycerską i wpadał w pasyą, gdy go kto śmiał nie zrozumieć. Puszczał się nawet w opowiadania różne, od których boki zrywać trzeba było; bo kłamał z zimną krwią tak, że podziwiać musiano jego niepomierne zuchwalstwo.
Pierwszymi tedy nauczycielami byli: Kacper, młody i poczciwy chłopak; staruszek kapelan, łacinnik i katecheta, w ostatku francuz perukarz. Łowczy myślał, otarłszy go, oddać do szkół; ale nim do tego przyszło, wąs się wysypał, chłopak wyrósł okropnie i już mu ława szkolna nie pachnęła. Na łagodne zawezwanie Łowczego, odparł:
— Ja do szkół nie pojadę.
Hińcza starzejąc się, zesłabł bardzo, chłopcu był powolny aż do śmieszności.
— A jak ja każę? — spytał.
— Kiedy nie chcę.
— Dlaczego?
— Mnie dawniéj czas było do szkoły, a ja co z wąsami tam będę robił? żeby się ze mnie śmieli?....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.