wany, miał fizyognomię potężnego zarozumialca; obejście się przyzwoite, choć z pańska rubaszne, mowę niełatwą, ale imponującą, ton pewien pogardliwy i zuchwały, który mu między młodzieżą dawał przewagę. Sierota, pastuszek, pauper, wyrósł na magnackie niby dziecko, niewiedzieć jakim sposobem. Lubił się ubierać i pieniędzmi sypał, jakby wartości ich nie znał, a dla namiętności nic nie szczędził, i gdy mu się głowa zapaliła, żadne go niebezpieczeństwo odstraszyć nie mogło. Takim był Marek nowéj kreacyi. Łowczy tylko się roztył niepomiernie, ale wielce złagodniał. Fantazye jego dawniejsze zeszły do tego że je powtarzał, na nowe już się zdobyć nie mogąc. W dodatku na biédę, do wychowańca się przywiązał jak do nikogo, choć nie było tak dalece za co, bo mu ten czułością się nie wypłacał. Choć go połajał w oczy, gdy już od tego nie można było się wyłamać, zaraz potém głaskał i podarkiem łagodził, a tych co spowodowali burzę, jeszcze karcił. W końcu już we dworze, oprócz srogiéj panny Dydyny, nikt się odezwać nawet nie śmiał.
U staréj panny nie był w łaskach Marek, w części dla figlów płatanych w garderobie, w części dlatego że Łowczy się zaślepił ku niemu. Panna Dydyna nieraz groziła panu Mikołajowi, że
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.