Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

chowa owoc dla szubienicy, ale on uszy zatykał i śmiał się.
Zdaje się, że pewne łagodne, ale bardzo do rozsądku przemawiające uwagi księdza kapelana, który na wylot znał swojego wychowańca, pobudziły nareszcie Łowczego do stanowczéj z chłopcem rozmowy. W wigilią tego dnia, staruszek powiedział panu Mikołajowi że to się źle skończy, że albo należy coś zabezpieczyć popsutemu (jak on twierdził) młokosowi, albo zmusić go do pracy i myślenia o sobie.
— Jako kapłan — rzekł — jako mojego dobrodzieja i chlebodawcy szczery adorator i sługa, prawdę rzec muszę. Chcesz mu po sobie zostawić majątek, dobrze; to uczyńże to, i chłopca wprowadź w świat i ludzi na téj stopie; a masz go późniéj rzucić bez grosza na łaskę losu, wypieszczonego i nieporadnego, to go zgubisz i mieć będziesz na sumieniu. Dobra i piękna rzecz wziąć sierotę, ale nie żeby mu nieszczęście i ludziom z nim biédę zgotować.
— A, masz jegomość racyą! — rzekł zafrasowany Łowczy — ale co tu począć? co tu począć?
— Pocznij jegomość co ci Duch Święty natchnie, ale mu tak za jednę nogę wisieć nie daj!