Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

waszmości wychowanie, dam środek do życia i majątek. Czegóż mogłeś żądać więcéj od prawie obcego człowieka? Nie powiadam, żebym dla waści jeszcze coś uczynić nie miał; ale przypuściwszy że dam jakąś sumkę, cóż ci z tego przybędzie, jeśli tak niezdarnie pod piecem stać z założonemi rękami zechcesz lub z psami po polu latać?
Nie mogłeś sobie wyobrażać przecie, że ci fortunę oddam, bo ta należy prawnie choć nieznajomym mi ludziom, a ja prawo i obyczaj szanuję. Nie chcę, aby mnie potém w trumnie przeklinali lub posądzali waszeci o lada jakie pochodzenie, bo to u ludzi w gniewie wszystko możliwe.
Chłopak słuchał ze spuszczoną głową, zamyślony i jakby nie rozumiał.
Po przydługiéj pauzie, podniósł powoli twarz, wąsa machinalnie pokręcając.
— Proszę téż pana Łowczego, czy to wszystko na świecie rozumem i pracą się robi? Dalipan że nie! Przecie ja od lat kilku już patrzę, rozumiejąc co widzę, a tylko jedno mi w oczy bije, że wszystko szczęściem idzie. No — a ja mam szczęście. Boć tego inaczéj nazwać nie można, że jegomości przyszła ochota mnie za ucho pokręcić i... potém za to pieścić tyle lat. No to, uchowaj Boże,