anegdoty opowiadać, i tak czas schodził. Zresztą, Kruk znikał czasem, konno wyjechawszy na dni cztery i pięć; powracał, nie mówiąc gdzie był, i tak się to daléj wlokło, a wlokło się już lat dwa.
Kruk, jak mówiliśmy, był włóczęga i miłośnik przygód wielki, na żołnierza znać stworzony; chybiwszy przeznaczenia, męczył się na Bożym świecie. Łowczy go lubił, ale traktował z góry, a czasem téż Kruk na niego siadł i dziobał.
Nie minęło minut dziesięć, gdy Kruk przecierając oczy zaspane, wszedł.
— Że téż jegomość zawsze do mnie masz sprawę, kiedy ja albo śpię, albo jém, albo mam robotę pilną.
— Nie gdérz, siadaj i słuchaj — odrzekł Łowczy.
Kruk siadł: byłto człowieczyna niepozorny, szpakowaty, chudy, niezgrabny, gdy nic go nie piekło we środku; ale rozruszany, szparki i zręczny jak dyabeł. Oczy szare, niby przygasłe; przecie się z nich skry sypały, gdy się rozognił. Ubrany był w kontusinę wyszarzaną, pasek skórzany, buty juchtowe do kolan. Siadł, a raczéj padł, ziewając, na stołek, przechylił się, ręce zwiesił.
— Gadajże, panie Łowczy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.