Imię mu było Wawrzyniec a pieszczono go na Wawrka.
Nawet pora, w któréj odprawę dostał Marek, wielce sprzyjała podróży; byłto bowiem ten sam miesiąc czerwiec, pamiętny w życiu jego, gdy z klasztoru dostał się do pana Mikołaja. W tym téż roku wiosna była, jaka rzadko u nas się zdarza: ciepła a nieskwarna, przeplatana deszczykami, i wszystko rosło, zieleniało, kwieciło się jak na drożdżach. Po lasach kwitły jeszcze wonne czeremchy i pachniały świeżo rozwite brzozy; kwiaty wyrywały się z pod pni całemi snopami, a leśne ptastwo tak się cieszyło młodości swéj i początkowi nowego życia, że nawet w ludzkie zaschłe serca wlewały pieśni jego, jakąś radość niezrozumiałą. Człowiek się téż uśmiechał wiośnie, choć mu ona często była jesienią.
Z poranną rosą ruszył Marek zasępiony za wrota; obejrzał się: bielał fartuszek przy płocie, na balkonie od wieży, Łowczy chustką powiewał. Żal mu było tego spokojnego kąta, ale im bardziéj go żałował, tém bardziéj udawał iż wcale o to nie dba: poświstywał piosnkę. Dniem przed tém ani pomyślał dokąd pojedzie i co będzie robić: wierzył w tak ślepe szczęście swoje, iż się nic przyszłością nie troszczył. Puścił konia gościńcem ku miastecz-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.