ku, pewien, że przeznaczenia nie minie, ani on, ani szkapa jego. Czuł w trzosie trzysta czerwonych złotych, w skórzanym mieszku było jeszcze na drogę talarów trzydzieści, flaszka gdańskiéj wódki i wędzone kiełbasy w trokach.
Sentymentalny nie był wcale, a choć mu koło serca wędziło, bo w Rogowie wiele miłych osób i wspomnień zostawił; fatalista mówił sobie, że drugich znajdzie łatwo gdzieindziej.
Jeszcze Rogów i jego stołb widać było z daleka, gdy nadjechali do krzyżowych dróg; stały przy nich w istocie trzy krzyże: jeden niezmiernie stary, mchem okryty, podpierany i ledwie resztkami próchna się trzymający; drugi trochę od niego późniejszy, ale zczerniały; trzeci nowiuteńki. Najstarszy był cały płachtami poobwieszany, bo tam ludziska zimnicy zbywając, fartuchy kładli i ofiary czynili. Wiaterek ciepły nadymał białe na krzyżach wieszadła. Siwy, pana Marka koń, rzeźka szkapa, prychnął i korzystając z pozoru, niby wyląkłszy się spódnic, dał susa. Jeździec zamyślony o mało nie spadł; rozgniewało go to: zaciął szpaka, ten nienawykły do traktamentu, począł hecę: ale chłopcu w to graj. Nie zważając już którym gościńcem, puścił się walcząc z koniem; ten sobie, on sobie, szpak wierzgając, Marek chłoszcząc....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.