— Uwierzycie panowie czy nie — rzekł — wszakci to ja, jakem żyw, karty nie trzymałem w ręku.
— Ale ba! — zawołał Niewstempowski — czyż to może być, byś waćpan nie kosztował jednéj w życiu emocyi, która, gdy już inne wszelkie spowszednieją, jeszcze człowiekowi wątrobę łechce?
Śmieli się tedy z nowicyusza, ale że pan Strzembosz był wygranym właśnie gdy nadjeżdżał Marek i winien był rewanż Niewstempowskiemu, siedli tedy zaraz daléj, polecając uczniowi aby miał oko pilne na pierwszą lekcyą.
Nie potrzebowali mu nawet tego zalecać: Marek się nachylił i oczyma jadł karty. Gra była nader prosta, grali bowiem w tego pierworodnego faraona, który żadnéj nauki nie potrzebuje. Talary latały z kieszeni do kieszeni, jak wróble płoszone ze strzechy. Nader mu się to wydawało zabawném.
Postawił tedy, poprosiwszy o pozwolenie, talara i wygrał; dwa i wygrał; cztery, toż samo: ba i dziesięć. Towarzysze spojrzeli po sobie. Daj go katu! fryc czy lis, ale szczęście dyabelskie.
Na chwilę się gra wstrzymała. Marek do takich zabawnych rzeczy miał spryt szczególniejszy; grę już objął i ofiarował się sam ciągnąć, aby wy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.