dobry Endymionowi; choćby można i dobry wieczór powiedzieć.
Marek nic nie rozumiał, tylko to jedno: że okrutnie była piękna.
— Co się to tak panu na sen zebrało? — mówiła piękna nieznajoma — i to tak blizko od domu, półtrzeciéj mili. Czyś pan się tak spłakał opuszczając Rogów? Czy żal po ładnych panienkach i ucisk serdeczny w letarg go rzucił; czy....
Widocznie, pani ta go znała, przynajmniéj wiedziała kto był: on o niéj wyobrażenia nie miał. Tak go to jakoś mieszało, że zapomniał ruszyć się i wstać: leżał osłupiałemi patrząc oczami
— Czy mam panu powiedzieć dobranoc? — spytała piękna pani — może jeszcze spać będziesz?
Marek się zerwał na nogi.
— A kto pani jesteś? — zawołał.
— Ja jestem wróżka, jestem czarownica, która spotyka pana na początku jego podróży, aby mu wywróżyć szczęścia i powodzenie. W czasie gdyś spał, czytałam przez czoło, co pod niém się śniło; przez pierś, co w niéj było i kłaniam uniżenie.
To mówiąc: dygnęła, rozśmiała się, zachichotała szczęśliwa z siebie; skinęła na ludzi: berejter skoczył na konia, woźnica wdrapał się na kozieł, słudzy poprzyczepiali z tyłu, drzwiczki z hałasem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.