Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uciekajmy! uciekajmy, panie! — zakrzyknął Wawrek cały drżący.
— Co mamy uciekać? — odparł chłopak — już najgorsze odbyliśmy. Patrzaj-no tam tego, co na gościńcu leży, tarzając się od mojéj kuli i pomacaj go koło pasa.
Węgrzynek nie zrozumiał zrazu.
— Czego się ociągasz! — krzyknął Marek — idź go opatrz; jeśli ma co grosza albo broń, zabieraj: toć przecie zdobycz, a ja jéj na gościńcu nie rzucę.
A widząc że Wawrkowi brakło serca, Marek zlazł sam, podbiegł do przybitego zbója i począł go oglądać. Nad wszelkie spodziewanie znalazł na brzuchu trzos opasany, którego sprzączek odpinać nie mając czasu, rozciął je nożem tylko. Brzękło w nim jakby złoto, ale liczyć była nie pora: chłopak rozśmiał się na całe gardło i doskoczył szpaka.
— Wawrek! za mną.
Tak szczęśliwie tedy wyszedłszy z przygody, choć krzyków kobiecych słychać już nie było, pędził Marek daléj, poczęści, aby prędzéj z niebezpiecznego lasu wyjechać, w części żeby dojść, co téż tam za wołanie słychać było.