Kilkoro staj nie ujechali, gdy już nie krzyk, ale płacz i lamenty znowu się o ich uszy obiły. Maleńka grobelka otoczona olszynką, jak szpalerem, rzucona była przez błotko i rzeczułkę; tu, o ile ciemność widzieć dozwalała, kilku ludzi kręciło się około niby fury siana zagrzęzłéj, czy jakiegoś powozu. Płacz niewieści wyraźniéj się odbijał wśród rozmowy przycichłéj. Usłyszawszy tentent koni z tyłu, ludzie wybiegli, a lament się powiększył.
— Kto tam?!
— Kto żyw!
— Wer da? swój — kto swój!
— Stój! ani kroku daléj.
Wrzawa powstała sroga, a Markowi konia schwycono.
— Czego mi tam drogę zapieracie! — zawołał gniewnie — co tu jest u kata i co robicie na gościńcu?
— A pan kto?
— Hińcza z Rogowa.
Z głębi odezwał się głosik miłosierdzia błagający:
— Chodź pan tu! chodź pan tu!
Po nocy nic rozeznać nie było podobna, domyślał się tylko Marek, że ma przed sobą powóz téj pani, która go wyminęła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.