Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

zne, wojna trwała tak zajadła, iż noga nigdy nietylko panów jednego dworu w drugim, ale nawet sług obojga nie postała.
Starościna była od lat pięciu wdową bezdzietną, panią, jak mówiono, bardzo znacznéj fortuny, słynną z piękności, z zalotności, ze śmiałości w obejściu, a zarazem z tego, iż co roku po kilka grochowych wianków natarczywym dawała kawalerom.
Jak muchy na lep lecieli młokosy, starzy dygnitarze, wdowcy, kawalerowie, ale wdówka śmiała się z nich wszystkich. Życie w Witowie było wygodne, wesołe, swobodne, gości zawsze huk, dom otwarty. Starościna lubiła się bawić, przypuszczała nawet młodzież do bardzo poufałych z sobą stosunków i dopiéro gdy się któremu głowa zawróciła i rozumiejąc że już swego może być pewny, padł na kolana przed nią, zaczynała się śmiać i wyprawiła z kwitkiem. Ludzie mówili że utrzymywała rejestr swoich wielbicieli i że w przeciągu kilku lat, kilka dziesiątków ich tak przebrała. Zarzucano jéj że przebierała, vulgo jak w pigułkach; ale wdowa zaręczała że za mąż nie pójdzie.
Hińczowie z Witowem mieli proces graniczny stary, zjeżdżało sześć komisyj, było dziesięć może kompromisów; zjedzono, wypito i wyszafowano pie-