niędzy co niemiara, a sprawa zawsze była w zawieszeniu. Pan Mikołaj myślał, że po śmierci starosty prędzéj z babą da radę; ale kobieta niedowierzająca, gniewna, śmiała a piękna i bogata, ani myślała o zgodzie. Zyskała sobie wszystkich i o włos, że dyferencyi nie odebrała; ledwie pan Mikołaj utrzymał się przy tém, że jéj ostatecznie nie przysądzono lasu. Las, którego obie strony strzegły, miał w ciągu procesu czas wyrosnąć i stanowił łakomą gratkę; żydzi dawali zań na spław dziesięć tysięcy dukatów: Łowczy, który jeszcze w dodatku i polować w nim nie mógł, wściekał się na starościnę. Imienia jéj w Rogowie wymienić nie było można.
Chociaż Marek nie miał pewności iż to była owa pani witowska, najprawdopodobniéj zdała mu się nią, i w tém się nie omylił. Któżby inny mógł być tak dobrze uwiadomiony o nim, jego stosunkach i podróży? Słynął z tego dwór pani Kocowéj, że w nim najdrobniejszy szczegół tyczący się Hińczów, wiedziano, co posługiwało cudownie do płatania tysiącznych figlów z wiedzą i bez wiedzy Starościnéj.
Domysł iż ma przed sobą nieprzyjaciołkę swojego dobroczyńcy, która mu wiele krwi napsuła, ostudził nieco pana Marka; ale on nigdy w tych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.