dwóch siodeł za nogi i szyję, przymocowawszy między konie. Tak z tym nieboszczykiem, jakby w tryumfie prowadzono pana Marka.
Na grobelce, powróciwszy, już nie zastali ani Starościnéj, ani powozu, ani ludzi; reszty kołów tylko potrzaskane i powybijane głębokie doły, gdzie stały konie, świadczyły gdzie się to działo. Pospieszali więc tak do miasteczka, wślad jadąc za powozem który ich wyprzedził.
Na rogatce już stał tłum ludzi ciekawych. Gdy zobaczyli trupa, okrzyk był wielki i co żyło się skupiło, wiodąc tak mieszczan aż do ratusza. Tymczasem zmęczony trochę Marek, dla dobréj myśli, bo dzień ten mógł zapisać do najszczęśliwszych w życiu, odszukawszy Wawrka, dobił się do gospody Krzywego Abrama.
Już i tam wiedziano co się stało, wrota otwarto i sam gospodarz zajął się umieszczeniem gościa, dobrze zresztą znajomego, bo Marek, zawsze w miasteczku bywając, do niego zajeżdżał. Abram téż był plenipotentem Rogowa: on listy do Łowczego z poczty odbierał, kupna ułatwiał, w podróżach pośredniczył i pana Hińczę starego pod niebiosa wynosił.
A był ten Abram człowiekiem w swym rodzaju osobliwszym. Miał się nieźle, jeden z najporząd-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.