niejszych domów w mieście do niego należał; oprócz tego, żona sklepik z norymberszczyzną i korzennemi towarami trzymała, a on sam i zboże nabywał i browary dzierżawił. Mimo to, żył, mieszkał i wyglądał najskromniéj. Z pozoru był niepoczesny, a w mieście i na około o mil dwadzieścia, prawdziwie wszechmogącym nazwać go można było. Témbardziéj to dziwić mogło, że na oko wyglądał jakby trzech zliczyć nie umiał, a gadając, jąkał się strasznie.
Gdy potrzeba było gęby, występowała za niego żona, która znowu miała dar wymowy nadzwyczajnéj. Abram, zdaje się nic nie robił, chodził z rękami w kieszeniach cały dzień; niekiedy chustką kolorową wiszącą długo z kieszeni, ocierając się tylko, ale milczkiem kierował wszystkiém. Żaden z jego współwyznawców nie zawarł kontraktu, nie przedsięwziął interesu bez niego; radzili się go, półsłowem odpowiadał niby mimochodem: ale co on rzekł, to się stać musiało. W domu Abrama schodziły się wszystkie niewidzialne drogi działalności kupieckiéj, przemysłowéj, ba, nawet częstokroć sejmikowych robót i procesowych interesów. Daleko mocniejszym napozór od siebie, on radził i pomagał. W nadzwyczajnych razach wyjeżdżał gdzieś krakowską bryką, kilka dni, cza-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.