sem tygodni go nie było, a gdy powrócił, zawsze stało się coś niespodziewanego, ważnego.
Wszakże nietylko że się swym wpływem i potęgą nie chwalił, ale się go jak najmocniéj zapierał.
Abram powitał Marka, trzęsąc czapką, a dopełniwszy téj formalności gospodarskiéj, wysłał żonę aby się z nim rozmówiła.
Pani Abramowa powinszowała bardzo ładnie młodemu paniczowi jego szczęścia, obiecała mu przysłać faszerowanego szczupaka i starego miodu; kazała przynieść świéżego siana i własnoręcznie ustawiwszy mosiężny lichtarz z melancholijnie przegiętą świeczką, dała dobranoc. Marek był tak znużony, iż nie czekając wieczerzy, na posłanie się rzucił. W istocie obrachowując dzień dzisiejszy, miał co zapisać w pamięci, począwszy od pożegnania Rogowa, aż do rozmowy na grobelce.
O jutrze nie myślał: jechać? odpoczywać? kto tam mógł wiedzieć. Mógł się spodziewać panów Strzembosza lub Niewstempowskiego, mogła go wezwać Starościna, mógł padać dészcz, mógł szpak kuleć, mogły się trafić rzeczy rozmaite. Zresztą pędzić znowu tak naprzód, niewiedząc dokąd i po co się jedzie, nie widział potrzeby.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.