otwarte i widać mundury, znajdziesz nas wszystkich — zawołał Niewstempowski: — ale zmiłuj się, nie sądź że przyjeżdżasz na śniadanie do szlacheckiego domu na wieś. Ja tu ani kucharza ani nawet kuchty nie mam: po żołniersku, bigosu kazałem odsmażyć i węgrzyna dam zdrowego.
— Ale, zmiłujcie się — rzekł Marek — czymto ja na łakociach się chował?
Zostawili go tedy, ażeby ablucye swobodnie odbył, a Marek nawykły do summaryjnego ubierania się, w mgnieniu oka był gotów. Kazał koniom słomy pod brzuch nanieść, żeby się wyleżały; potem je spławić w stawie, zasypać owsa solonego ile zjedzą, a Wawrkowi poleciwszy pilnowanie stancyi, co zresztą u Abrama było prawie zbyteczném, poszedł do nowych znajomych.
Nie upłynęła i godzina od jego wyjścia do pana Niewstempowskiego, gdy chyłkiem, tylnemi drzwiami, osłoniony kołnierzem i nie do poznania przetransformowany, zjawił się Kruk. Wawrek spał, szczęściem i nie widział go: wywołał tylko Abrama, żeby się dowiedzieć, co się téż z Markiem dzieje. Już mu po drodze, w karczmie ostatniéj pod miastem opowiadano o zabiciu Burdygi, o spotkaniu ze Starościną i t. p., ale całéj téj historyi wierzyć nie chciał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.