Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no mi nie przerywaj! rzekł Szerszeń. Gdzie tu kogo się radzić!
— Ale żadnego z nich, uśmiechając się odezwała Viola — chciałam cię prosić czybyś się nie pofatygował do pana Sylwana... on od wielu artystów ma więcéj czucia i... czytał a widział tyle.
— To już jest co innego, mości dobrodzieju, panienko — odparł Szerszeń, to rozumiem i na to się zgadzam — pan Sylwan — tak że mi mówić proszę.
Uderzył się w czoło. Ten mości dobrodzieju, ma tu! ma. I tu (uderzył się po sercu) całą gębą człowiek! Z nim pomówić miło i szanuje ludzi zasłużonych scenie... jak ja, mości dobrodzieju do niego to pójdę...
Zawracał się już Szerszeń.
— Mój panie Pawle, rzekła aktorka, a przeprośże go iż śmiem trudzić. Musi mieć robotę.
— O! ten człowiek, co on ma roboty: zawołał Szerszeń, ja wczoraj byłem u niego z wizytą... dał mi lampeczkę wina! Gadaliśmy o Szekspirze..
— A o mnie, nie wspomniał? naiwnie zapomniawszy się spytała Viola.
— Jakto, jakto? mości dobrodzieju — owszem, pytał o zdrowie i czy panienka wody pije i czy nie kaszle?
— A czemuż się sam dowiedzieć nie przyjdzie? smutno mruknęła Viola.
— To taki człek, rzekł Szerszeń, delikatność sama... Młody zwyczajnie, krew nie woda... a wie,