Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

poleciałem do Jóźka aby mnie zakulisy zaprowadził i zaprezentował.
— Co ci po tém? rzekł mi — jeśli Violkę bierzesz za pospolite dziewczę zalotne, z którém się myślisz pobawić i pożartować, żal się Boże zachodu... A cóż to za przebrana księżniczka? począłem śmiejąc się. Żadna księżniczka, rzekł Józiek, ale strasznie mądre stworzenie.. ani przystępu do uiéj — kwaśna, ostra, obraźliwa...
Pomimo że mi ją tak źle zarekomendował, uparłem się, poszliśmy z nim za kulisy. Violka szła jeszcze ubrana po wiejsku, gdyśmy ją spotkali. Józiek mnie przedstawił; spojrzała, kiwnęła główką i chciała zaraz uciekać. Palnąłem siarczysty komplement, chcąc ją upoić kadzidłem: rozśmiała mi się w oczy. Śmieszek był nie wesoły, szyderski. Zastąpiliśmy jéj drogę ażeby zmusić do dłuższéj rozmowy; nie zmieszała się tém wcale, i odpowiadała — ale mówię ci z takim dowcipem, przytomnością, tak bez najmniejszéj kokieteryi, żem został oczarowany. Rzadko w salonie najlepiéj wychowana panienka znaleźć się tak potrafi. Odszedłem, już za pierwszym razem mogę powiedzieć zakochany... Potém kilka razy starałem się z nią spotkać, i dobiła mnie, a to ci powiem, że najmniejszéj nie zdaje się mieć myśli ani ochoty do tego, obchodzi się ze mną jak z dzieciakiem... dobrego słowa mi nie powie... a czarująca! czarująca!