Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Sylwan zaczął się śmiać sucho i dziwnie — Herman nań popatrzał.
— Z czegoż ty się śmiejesz?
— Z twojéj szalonéj miłości, która będzie pono trwała właśnie tyle, ile teatr ten gości u nas...
— Znasz że Violę?
— Widziałem ją — począł siadając Sylwan... a przypadkiem dowiedziałem się jéj historyi, powiem ci więc ją dla tego, żebyś nie marzył o tym owocu zakazanym.
Herman westchnął.
— Ojciec Violi był starym aktorem, znakomitego rodzimego talentu... komikiem nieporównanym, ale człowiekiem bez hamulca, bez obyczajów... który trawił życie po szynkowniach... żył z dnia na dzień i mimo najlepszego serca, starém zepsutém dzieckiem dotrwał do końca, wlokąc za sobą ofiary. Temi była żona jego, artystka także, najnieszczęśliwsza istota, zmuszona walczyć z nim o chléb swój i dziecka, i dziecko to, które ledwo odrosłszy od ziemi, poznało wszystkie rodzaje nędz i upokorzeń. Ojciec jéj zszedł, coraz się bardziéj upijając, do takiego upadku, iż ledwie w najlichszych truppach mógł na kawałek chleba zarobić. Zamykano go na klucz w te dnie gdy grać potrzeba było. Matka zmarła do rozpaczy przywiedziona gdy Violka miała lat siedm czy ośm... a nie dziecko powierzała ojcu, ale tego nieszczęśliwego jéj musiała powierzyć; miarkujesz jakie to było wychowanie. Kołysała ją niedola,