śmiał się Sylwan, świata nie zmienim, a żyć w nim trzeba.
— Chciałem wypocząć chorując — odezwał się Herman, ale nudzę się gorzéj jeszcze. W towarzystwach wiekuiście ta sama rozmowa, klerykały krzyczą na czerwonych, demokraci wrzeszczą na ultramontanów, plotki, sarkazmy, intrygi, głupota...
— Pytam się ciebie jeszcze raz, cóż my lepszego? odrzekł Sylwan.
— Ty jesteś lepszy, bo pracujesz i nie piszczysz a nie gadasz... ja jestem jeszcze gorszy niż wszyscy... a mimo to splen napada, że w łeb sobie strzelić by można!... Myślałem, że pojąć, dobyć potrafię z nich czy dowcip czy serce... gdzie tam? gdy się popiją — czyste bydło!
Sylwan się śmiał.
— Nic gorszego nad takie nudy w samotności, idź wstań, rozruszaj się, nadewszystko rób cokolwiek...
— Mądry jesteś! cóż będę robił? Mało co umiem i licho... Każdą z tych rzeczy, które jabym mógł robić, ktoś inny potrafi lepiéj nademnie — nawet kochać się szczęśliwiéj umieją niż ja...
Sylwan przypomniał sobie list jego do Violi.
— No! zawołał — cóżeś to za epistołę wystylizował do téj biednéj suchotnicy...
Herman się zaczerwienił.
— Czy ci ją pokazywała?
— Samem ją zobaczył na stoliku u niéj. Otwo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.