Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Herman, który dotąd leżał wyciągnięty na łóżku — zerwał się.
— I byłaby doskonała rozrywka! rodzaj komedyjki towarzyskiéj, zawołał — wiesz, że masz pomysły mistrzowskie. Niech cię za to uściskam... Ale musisz mi się przyznać...
Sylwan wstrząsnął się. — Niemam się do czego przyznawać, rzekł, powinieneś się domyśleć wszystkiego.
— A nie lękasz się bym ci ją odkochał? spytał śmiejąc się Herman.
— Znać że nie...
— Ręka więc, wyciągając dłoń żywo począł młody hrabia — staję na czele pretendentów i resztę oganiać ci będę... ale uprzedźże pannę Hannę, żeby mnie zbytecznie nie traktowała z góry...
Rzucił się ściskać Sylwana i począł zaraz dzwonić na Staszka, który wpadł jak oparzony...
— Pan dzwonił?
— Tak jest, fryzjer, co prędzéj, odzienie, biegaj... wychodzę...
— Ale pan chory!
— Co ci do tego! suknie podawaj!
Sylwan stał zdumiony patrząc.
— Wyzdrowiałeś?
— Zupełnie, natychmiast jadę z wizytami, ale wprzódy mamie się opowiedziéć muszę. Za poddanie doskonałéj myśli, Bóg zapłać! Przedziwna myśl, cudowna! wyborna!