Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

kich za sobą! staraj się tylko pannę pozyskać, bądź poważnym!...
— Jak zechcę — zobaczy mama, potrafię...
— Przekonaną jestem, że potrafisz co zechcesz — ale chciéjże — proszę cię...
— Jeden warunek, mamo, niech mi nie przeszkadzają... to zależy od mamy... proszę tylko szepnąć. Nie miłoby mi było miéć za rywala takiego naprzykład Lubicza...
Matka spojrzała nań wielkiemi oczyma.
— Jakto za rywala? któż ci to mógł powiedzieć?
— Wiem, że ten projekt roztrząsano... odezwał się Herman...
— Ale to być nie może! nie może! powtórzyła energicznie, rumieniąc się hrabina... powiedzianoby mi przecież o tém...
Spuściła oczy nieco zmieszana.
— Ale cóż masz przeciw temu miłemu Lubiczowi? spytała po chwili.
— Intrygant mamciu rzekł Herman, goły a niechce mu się pracować, tylko cudze półmiski lizać i łatwym sposobem zyskać sobie pozycyę... Pochlebia wszystkim, a z religii zrobił sobie narzędzie do fortuny...
— Jak bo ty wszystko widzisz czarno! cicho rzekła matka... ja tego człowieka znam z najlepszéj strony. Ubogi to prawda, ale z bardzo dobréj fa-