Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

Strategiczne obroty Olesia dla uzyskania przy herbacie miejsca przy Lelii, nie uszły baczności Dołęgi, który hrabinę i starościnę konceptami zabawiał. Na wieczorach miał sobie zawsze za obowiązek starszym paniom służyć — przez które wiele mógł uzyskać. Nie przeszkadzało mu to widziéć i słyszéć wszystko.
Gdy wstali od herbaty i szli na cygaro do gabinetu zbliżył się do Olesia.
— Słuchaj Olku, w ucho mu wrzucił — ale ty formalnie cholewki smalisz do wdówki... Miéj się na ostrożności ona cię złapie — a jak się w jéj ręce dostaniesz, bywaj zdrowa swobodo!
— Już mnie złapała — rzekł Oleś żartując niby — nie ma na to ratunku... Coście pletli o Lubiczu, wierutna bajka... temu się nie śniło, a ona go mało co zna, Lubicz gorzéj bo pono Hermanowi figla zrobić myśli...
— A ty pannie Hannie? rozśmiał się Dołęga.
— Hanna by mi tego za złe nie miała — odparł Oleś — ale — bzdurstwa to są!
Jeszcze szczelniéj do ucha się przykleił Dołęga panu Aleksandrowi. Ty jesteś bałamut... ja na moje oczy widziałem jakeś ją pod stołem za rękę ściskał? Cóż to ma znaczyć?
Panu Aleksandrowi krew uderzyła do głowy... dobra sława wdowy obchodziła go teraz jak jego własna... Rozgniewał się na prawdę.
— Milczże, zawołał — jestem zaręczony!