Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Już ty mnie nie ucz, ja wiem co robię — zawołał Szerszeń... a kiedy o teatrze gadają... to ja też o nim coś wiem, i słowo, mości dobrodzieju, niewiasto upośledzona, mogę dorzucić.
Trwając w swoim uporze Szerszeń, z okularami, rękopismem i książką powrócił do pierwszego pokoju — gdzie mu może Viola nie bardzo była rada. Tu dokumenta złożywszy na stole pod sąd pana Sylwana, poddał kwestyę ważną...
— Proszę pana to są osły! zawołał — oni nieśmiertelnego mistrza śmieją poprawiać i obcinać, bo im się to wydaje długie! Oni! oni! długousi mędrcowie. Najpiękniejsze mości dobrodzieju ustępy oberżnęli i jakże ta sztuka ma być dobrą...
Szerszeń zaczął książkę porównywać z rękopismem... i tak się rozciągnął z dowodzeniami o głupocie układaczy dla sceny, iż dziesiąta wybiła, a Viola z Sylwanem oprócz pierwszych słów i rozmowy oczami, więcéj mówić nie miała zręczności, Szerszeń się odpędzić nie dawał.
Jednakże ten wieczór usposobił Violę, nakarmił i zapewniwszy się, że on ją będzie widzieć w Juliecie, pożegnała go odprowadzając do drzwi, — a we drzwiach jak o jałmużnę prosząc wyciągnęła rękę do niego — i szepnęła — przyjdź pan kiedy — nie proszony!
Upłynęło dni kilka na pozór żadnéj zmiany nie przynosząc z sobą. Sylwan siedział w domu... Lelia codzień go odwiedzała. Od niéj się dowiedział, że