Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

w tym krótkim przeciągu czasu Herman był trzy razy u Junoszów, i że w mieście zaczynano mówić o tych odwiedzinach...
— Hanna mnie dziwi — dodała Lelia — najczuléj dopytuje się o ciebie — a doprawdy nadto się poprzyjaźniła z Hermanem.
— O cóż znowu! zaśmiał się Sylwan — mnie więcéj dziwi, że nie przyszedł ani razu do mnie, ale ja dziś u niego być muszę.
Jakoż wieczorem skończywszy roboty, poszedł w godzinie, w któréj prawie pewnym był go zastać. Herman zamyślony palił w fotelu cygaro, na widok brata poskoczył żywo bardzo go uściskać.
— No — spowiadaj że mi się — spytał wesoło Sylwan. Słyszę zewsząd, że ci się wiedzie świetnie...
Zmieszany nieco Herman począł się śmiać. Widzisz mnie zakłopotanym... nie dziwuj się... mam wielką przykrość i dla tego nie byłem nawet u ciebie — mam zmartwienie...
— No i cóż to takiego?
— Bratu nawet wahałbym się powiedzieć, lecz to długo nie będzie tajemnicą. Moja matka wychodzi za mąż. Jest to gorzéj niż omyłka — bo śmieszność. Widzieć tego kogo się kocha okrytym nią — boli...
— Jakto? za kogo?
— Nie pytaj! jest to człowiek mało co starszy od nas, który mógłby być jéj synem...
Herman padł w fotel. Miarkujesz, dodał, że ja