Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja — ja niewiem czy to jest związek stosowny. Z bardzo wielu a wielu względów, stosunków, okoliczności... niewiem? no — prawdziwie niewiem czy to przyszłości ich nie grozi?
— Ja mam jeszcze nadzieję, że Sylwan i ona najlepiéj o tém sądzić mogą. Oni się kochają... zostawmy im swobodę...
— No — tak dajmy czas... niech się wzajem przekonają... ja nie mówię — rzekł Oleś, ale królowo moja, powtarzam ci, że to głównie od babci i Hanny zależy, ja się mieszać nie będę, ja się mojéj ojcowskiéj władzy wyrzekłem...
Napróżno Lelia chciała coś z niego więcéj i bardziéj stanowczego wydobyć, Oleś bardzo zręcznie chował się za panią starościnę.
— Bardzo dobrze, odezwała się w końcu — będziemy więc około starościnéj zabiegali, ażeby zmieniła swą opinię o Sylwanie, bo co do Hanny jestem jéj pewną, — ale ty mi daj słowo i rękę, że się zgodzisz na to?
Zmieszany Oleś chciał się zbyć ogólnikiem, na co Lelia niedozwoliła nagląc.
— Słowo i ręka?
Wyciągniętéj dłoni niepodobna było odepchnąć i słowa, które już tylko prostą stanowiło formalność, odmówić — Oleś nałykawszy wyrazów niejasnych, rękę musiał podać i dał coś nakształt słowa niezrozumiałego.
Lelię to uspokoiło...