Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszy się zmieszał, a druga żywo cofnęła i zwróciła tak, że twarzy jéj widzieć nie mógł.
— Pana Sylwana nie ma w domu? — zapytał stary.
— Nie ma, ale natychmiast powróci... Możeby państwo przeszli się po ogródku i poczekali trochę; w téj chwili nadejść powinien...
Staruszek zwrócił się do kobiety jakby z zapytaniem; ta milcząco dała mu znak przeczący i odsunęła się od furtki żywo. Stary skłonił się i poszedł za nią. Herman wyjrzał jeszcze za oddalającymi się — i — byłby przysiągł, że tego staruszka gdzieś widział bodaj za kulisami teatru — a... ta zakwefiona pani... postawą i ruchami tak przypominała Violę!
Nie śmiał i niemógł pogonić, ale ścigał ją długo oczyma, w ostatku gdy znikli, furtkę przymknął i zamyślony wrócił do sypialni.
— Otóż dla czego Sylwan nie życzył sobie, ażebym furtkę otwierał! — i dla czego tak się unosił nad ideałem panienki, która w towarzystwie szanownego suflera, przychodzi mu ranne oddawać wizyty! Dobryś braciszku! A! rozumiem! Taki pedant, purytanin, świętoszek, na morałach jeździ jak najlepszy berejter... a panny o świtaniu u siebie przyjmuje.
Chód śpieszny od furtki przerwał rozmyślania Hermana. Drzwi się otworzyły; wszedł najprzód Sylwan rzucając na brata wejrzenie chmurne, a za nim ładny chłopaczek w liberyi bardzo wytwornej,