Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

z twarzyczką roztropną, ożywioną, dowcipną — doskonale dobrany służka swego pana.
Staszek miał na ręku palto i kapelusz czarny, usta miał zakąszone i uśmiechnięte.
— Pani hrabina już się pytała rano o pana — rzekł wchodząc; — ja powiedziałem chwała Bogu niezgorzéj, że pan na wsi i że dopiero po ósméj powróci... Biegałem już do restauracyi, kellner mi powiedział, że pan nad rankiem wyjść musiał, a był czegoś zły i cytryną sobie pod nosem smarował... bo mu ktoś wąsy atramentem umalował.
Staszek począł się śmiać.
— Jabym przysiągł żeto pan!
Herman kładł palto spoglądając na brata, który stał milczący i widocznie nadąsany. Skinął na Staszka żeby szedł przodem i zbliżył się do Sylwana.
— Co ty tak pochmurniałeś? spytał
— Zrobiłeś mi przykrość — odezwał się sucho Sylwan. Prosiłem cię ażebyś furtki nie otwierał...
— Lękałem się ażeby kto nie był z interesem, nie masz się gniewać za co...
— Prosiłem cię — dodał starszy — to dosyć; powinieneś był choć raz posłuchać. Zaufałem ci... uczyniłeś mi przykrość! wielką przykrość!
— Wierz mi, odezwał się Herman, iż sam to sobie wyrzucam... ale mógłżem się u licha spodziewać, żebyś ty, anachoreta, o ósméj godzinie rano odwiedziny jakich pań przyjmował...