Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

żeś pan tam u łoża téj interesującéj choréj całą noc przepędził!
Sylwan zamilkł ponuro...
— Czyżby mi nie miało być wolno mieć litości nad nieszczęśliwemi? zapytał po chwili.
— Panu wolno wszystko — lecz ludziom też sąd wolny! To nie była litość... to silniejsze nad nią uczucie... Serca podzielić nie można... a kto oddał całe... całego ma wymagać prawo... Panie Sylwanie, ja pana... ja pana uwalniam... ja chcę być też wolną; — dodała — boli mnie... lecz muszę.
— Hanno moja! przerwała Lelia — co ci się dzieje! to przywidzenie! to fantazya! nie zabijaj człowieka, nie dręcz siebie nadaremnie — Sylwan...
Sylwan w téj chwili sięgnął ręką drżącą po leżący na ziemi kapelusz.
— Przysięgam pani na wszystko co mam najdroższego, co mi jest najświętszem, iż to posądzenie nie słuszne... jestem niewinny! nie zmieniłem uczuć i pozostanę im wierny — Bądź co bądź... niemam prawa narzucać się pani... i więcéj nie powiem słowa...
Posunął się ku drzwiom, a Hanna nie podniosła nawet oczu na niego, siedziała z głową spuszczoną... Sylwan skłonił się i wyszedł powoli. Lelia prawie była rada, że z nią zostanie sam na sam... widziała ją wzruszoną — spodziewała się ukołysać. Hanna zakryła twarz chustką i na łzy się jéj zebrało... milczały obie dość długo.
— Moja Lelio — odezwała się Hanna — nie miejcie