Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

postanowienia? zapytała staruszka... wszak nie nędza?
— Mówią różnie, rzekł Ramułt: jedni, że nieszczęśliwa miłość, drudzy, że znużenie życiem...
— A takie to słyszę młode... i — powiadają — uczciwe...
Ramułt zamilkł — pilno mu było odejść od staruszki do chodzącéj po pokoju Hanny, która snuła się jak cień milczący... Nadchodząca prezesowa z torebką plotek dozwoliła mu wstać i usunąć się.
— Babcia pytała pana, słyszę, o tę Violę — odezwała się Hanna; nie wieleś jéj chciał hrabia powiedzieć, a ja? nie dowiem się więcéj?
— Na nieszczęście wiem bardzo mało — szepnął Herman. Mój brat Sylwan daleko lepiéjby mógł rozpowiedziéć przygody jéj i dzieje... bo jest pewnie lepiéj świadomy, on jeden ma tam przystęp tylko, straże nikogo nie przepuszczają oprócz niego. Trzeba jednak wyznać, że Sylwan tak tam sobie postępuje, iż cienia nawet innego stosunku nad opiekuńczy... nie było i niema — reszta są potwarze.
Hanna cała zarumieniona, twarz groźną zwróciła ku niemu.
— Hrabia jesteś tego pewien?
— Znam Sylwana — rzekł Herman — i o ile go znam, wiem, że żadnéjby się płochości nie dopuścił.
— A jednak twierdzą tak powszechnie...
— Pozory mogą być wielkie... w mieście wszyscy