Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

szemu wrażeniu posłuszny nigdy się z jutrem nie rachował...
Przy wieczery, na którą się dostał przez okno, siedziano dosyć długo, dosiedział i on usiłując poić drugich, sam trzeźwy — i podobywać z nich co myśleli. Tak jak czasem pijanym filuci plondrują kieszenie, on mózgi plondrował. Dowiedział się téż dosyć ciekawych rzeczy i odszedł z tego pobojowiska z głową swobodną, śmiejąc się sam do siebie.
Jedną ze zdobyczy tego wieczoru najcenniejszych dla Hermana, był mocno na piły w końcu Dołęga.. Rzadko się trafiało, żeby pan Maryan miarę przebrał, lecz raz obałamucony — szalał. Tak się i teraz stało... Szampan mu wlał w piersi niesłychaną wesołość i niezmierną miłość ludzi... Pokochał Hermana i rozlubował się w jego sarkazmie. Zaczął go ściskać, całować, unosić się nad nim... wodzić się z nim po kątach, opowiadając różne osobliwsze tajemnice, których był posiadaczem.
— Kochany hr... hrabio! wołał — ty nie masz pojęcia jak ja cię kocham! E! dodał, niech tego Lubicza dyabli wezmą! To furfant jest... ja powinienem był ożenić się z twoją matką, a dopierobyś zobaczył jakby u nas było wesoło... To jezuita... to faryzeusz! Wy nie wiecie, szeptał coraz zapalczywiéj Dołęga, przyciskając do kąta Hermana: wy nic nie wiecie. On ma tu stosunek w mieście z córką jednego Niemca... któréj przyrzekł się żenić... bo podobno jest konsolacya... dwuletnia... Jeszcze przy